0
KarolKwiat 24 kwietnia 2023 02:01
W 2019 roku na imprezie u znajomych w Bath usłyszałem od kolegi Tomasza, że jeden z jego przyjaciół przejechał trasę z Anglii do Polski ... rowerem. Ładne żarty pomyślałem - takie dystanse pokonuje się autem albo samolotem. Przyszła pandemia, rok 2020, świat stanął w miejscu, wszystko pozamykane albo zakazane i jedyną rozrywką mogła być jazda na rowerze. Akurat taki posiadałem, wyjąłem go z garażu, naoliwiłem łańcuch i zacząłem od 20-kilometrowych dystansów.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia i biegiem czasu sukcesywnie zwiększałem swój kilometraż. Odwiedziłem Walię, Stonehenge a na koniec sezonu wraz z kolegą Krystianem pojechałem do Londynu, po drodze mijając takie miejsca, które nigdy bym nie zobaczył jadąc autem. Dojeżdżając do Big Bena, pełen euforii z osiągniętego celu, pomyślałem sobie: a może by tak kiedyś pojechać z Anglii do Polski ... Mój pomysł nie spotkał się ze zrozumieniem u nikogo. "Za daleko i padniesz z sił, za długo, za niebezpiecznie i na pewno ci się rower zepsuje w połowie drogi i co wtedy zrobisz"? Takie teksty najczęściej padały z ust znajomych. Ja jednak nigdy nie przejmowałem tym, co mówią inni i robiłem swoje.
Przygotowania do wyprawy zacząłem już w 2021. Decyzja zapadła i wiedziałem, że w następnym roku zmierzę się z dystansem ponad dwóch tysięcy kilometrów. Do tego w 2022 roku wypadał jubileuszowy XX Jarmark Pawłowski czyli największa impreza w moim rodzinnym Pawłowie w powiecie chełmskim, więc należałoby uczcić okrągłą rocznicę w sposób niekonwencjonalny. Proponowałem dołączenie do wyprawy dwóm aktywnym fanom kolarstwa, ale nie mieli wolnego urlopu. (Jak się okazało jeden z nich wyrusza w tym roku do Gdańska rowerem, za sukces którego trzymam kciuki). W sumie było mi obojętne czy pojadę sam czy z kimś, bo klamka już zapadła. Nie ogłaszałem wyjazdu na mediach społecznościowych, informując o tym jedynie garstkę osób. Zastosowałem metodę sukces lubi ciszę, która okazała się skuteczna.

Trening do wyjazdu był prosty i koncentrował się na jeździe, gdzie pokonywałem różne dystanse dochodzące nawet do 200 km dziennie. Odwiedziłem w południowo - zachodniej Anglii większość atrakcji, poznałem wszystkie trasy rowerowe, pojechałem nad Ocean Atlantycki do Poole i do Walii. Taki kilometraż zrobiłem w okresie letnim, po którym rower spoczął w garażu na kilka miesięcy. Oczywiście nie znaczy to, że nic nie robiłem, tylko zmieniłem dyscyplinę na bieganie. Miałem okres przygotowawczy do jesiennego maratonu w Londynie, a później do wiosennego w Manchesterze.
Od maja rower ponownie przejął palmę pierwszeństwa i zaczęły się bezpośrednie przygotowania do wyjazdu. Starałem się jeździć kilka razy w tygodniu, dodatkowo pracując na siłowni nad wzmocnieniem mięśni związanych z pracą kolarską. Odcinki które pokonywałem nie były zbyt długie (50-80 km), bo trenowałem na tygodniu po pracy albo przed a na jedyny długi wyjazd udałem się w wolny weekend do słynnego Stonehenge. Strona techniczna wyjazdu mogłoby się wydawać była pod kontrolą. Rower,
który miał pokonać 2 tysiące km był rowerem górskim, użytkowanym od dwóch lat i byłem z niego zadowolony. Na miesiąc przed wyjazdem podczas wymiany łańcucha na nowy zauważyłem kilka nowych usterek, których pełna naprawa zajęłaby dłuższy czas. Nie chciałem tracić czasu na testy czy czekanie na części, szczególnie w ostatnich tygodniach przed startem. I zdecydowałem się na zakup nowego roweru! Poszedłem do lokalnego sklepu, do znajomego sprzedawcy i mówię: "chcę kupić rower, którym dojadę do Polski"! Where? Odparł sprzedawca. "Tak, do Polski". Po chwilowym, lekkim szoku zaproponował mi odpowiedni model firmy Specialized Sirrus X2, który był gotowy do odbioru już następnego dnia.



Do wyposażenia wyprawy należał zestaw 30-litrowych sakw rowerowych Gotel Bike, sakwa pod ramę na narzędzia firmy Rockbros,zestaw naprawczy, klucze, mały pojedyńczy namiot Soekod i śpiwór Highlinder Trekker. Ważnym elementem było także siodełko Soekod, dzięki któremu nie odczuwałem żadnego dyskomfortu podczas długich etapów.
Najważniejszym elementem wyposażenia była nawigacja. Nabyłem model Garmin 830 kilka miesięcy przed wyjazdem i mogę powiedzieć, że sprzęt zdał egzamin na 6-stkę. Nie zawieszał się, szybko się ładował i długo działał. Do tego dochodzi także aplikacja dla rowerzystów Komoot, z której wgrywałem mapy do nawigacji. Trasa była tak ułożona, że prawie zawsze jechało się po drodze rowerowej albo drogami o małym natężeniu ruchu.

Miałem w bagażu także mapy klasyczne, ale pomagały mi tylko w planowaniu kolejnego dnia i orientacji na mapie Europy. Z ubrań technicznych miałem dwie pary spodenek kolarskich, ortalion, czapkę kolarską, kask, dwa zestawy oświetlenia, dwie pary okularów przeciwsłonecznych i 2 pary rękawic. Do tego dochodzi reszta ubrań, kosmetyki, bank energii, 3 bidony, tabletki musujące izotoniczne, żele energetyczne i suche kabanosy idealne jako przekąska w każdych warunkach. Jak widać na zdjęciu nie byłem zbytnio obłożony bagażem, redukując jego masę do granic możliwości, zamieniając materac na lekką folię termalną.

Podczas długich, kilkunastogodzinnych etapów, pomocna była aplikacja z polskim radiem, YouTube czy audiobooki, dzięki którym nie nudziło się na trasie. Przebojem mojego wyjazdu został utwór “Jeden taniec, jedna noc” zespołu Defis i Miły Pan, który był non stop puszczany w radiu VOX.
Jako ciekawostkę dodam, że wokalista tego pierwszego Karol Zawrotniak pochodzi z Cycowa czyli w niedalekiej odległości od mojego Pawłowa.



Patrząc na prognozę pogody przewidującą 40-stopniowe upały obawiałem się ewentualnego przegrzania czy osłabienia organizmu, wynikającego z jazdy w tak ciężkich warunkach. Anglia a także Europa była pod wpływem tzw. heat wave, czyli masy ciepłego powietrza znad Afryki. Synoptycy zapowiadali nawet 43 stopnie, co nie było dobrym prognostykiem przed startem mojej
wyprawy. Nurtowała mnie niepewność co do wydolności swojego organizmu w tak ekstremalnych warunkach. Jedną z dróg było odpuszczenie części angielskiej, przejazd pociągiem do portu w Harwich i stamtąd rejs do Holandii, skąd zacząłbym rowerową część wyprawy.

Ewentualny sukces takiej decyzji nie zadowoliłby mnie jednak w 100%, bo pierwotny plan wyjazdu polegał na starcie z domu w Anglii i dotarcie do mojego rodzinnego domu. Pomimo rozważenia krótszego dystansu ostateczna decyzja została podjęta i o godzinie 9 rano 16 lipca 2022 roku wyruszyłem w drogę z angielskiego Radstock do Pawłowa. Dzień przed startem spakowałem wszystkie swoje rzeczy, dopasowałem sakwy do ram i bagażnika, zostawiłem nadmiar sprzętu i byłem gotowy na przygodę.



16 lipiec 2022 Radstock - Reading 125 km

Pierwszy etap liczył 125 km i kończył się w Reading. Większość trasy była dla mnie znana z wyprawy do Londynu, którą odbyłem dwa lata temu. Po pierwszych 50 km zaczęła się najcięższa część, bo wyjechałem ze ścieżki położonej wzdłuż zacieniowanego kanału na otwarty asfalt w 35 stopniowym skwarze. Jazda na otwartej przestrzeni przy palącym słońcu nie należała do przyjemnych. Po kilku godzinach upał zelżał i ostatnie kilometry jechało się przyjemnie. Nocleg miałem zarezerwowany przez aplikację Airbnb w cenie 38 funtów.









17 lipiec 2022 Reading - Chelmsford 131 km

Następny dzień podobnie czyli 35 stopniowy upał i przejazd przez Londyn a później do Chelmsford. Pobudka rano po 5, odgrzanie noodles w mikrofali, szybkie pakowanie sprzętu i w trasę. Jeszcze w Reading wypadły mi z bagażu klapki, ale nie chciałem się cofać. Londyn od zachodu na wschód ciągnie się ok 80 km, więc większość niedzieli zajął mi przejazd przez miasto.Trasa wiodła przez słynny Windsor, znany z zamku królewskiego, ale także z rozległego parku. Co jest charakterystyczne dla Anglii w niedzielny poranek mijałem dziesiątki biegaczy, kolarzy czy innych amatorów aktywności fizycznej. Jak widać nie wszyscy budzą się w weekendowy poranek z bólem głowy jako efekt dnia poprzedniego. Mijając największe lotnisko w Europie, Heathrow, zrobiłem sobie przerwę na zrobienie kilku fotek. Samoloty lądowały tuż nad moją głową co dwie minuty, a ja mogłem przyjrzeć się z bliska lądującemu Airbusowi A380, który jest największym statkiem pasażerskim. Oprócz mnie na taki pomysł wpadło kilkadziesiąt osób, którym taki sposób spędzania wolnego czasu przypadł do gustu. Mają oni swoją nazwę - spottersi, czyli hobbyści robiący zdjęcia samolotom.



Przejazd przez miasto był przyjemny, wszędzie były ścieżki rowerowe i nie trzeba było stać w korkach. Na wysokości dzielnicy Knightsbridge odpadł mi źle przymocowany śpiwór i namiot. Jako, że spostrzegłem się dopiero po ujechaniu kilkuset metrów to myślałem, że straciłem mój sprzęt na zawsze. Na szczęście jeden z Londyńczyków gonił mnie tak zawzięcie, aż mnie dopadł i oddał moją zgubę. Miły akcent z racji tego pana. Pięknie mu podziękowałem i tym razem właściwie zabezpieczyłem swój sprzęt, dzięki czemu już do końca wyprawy niczego nie zgubiłem.





Dojechałem do centrum, minąłem Buckingham Palace, Big Bena a na wysokości London Eye zrobiłem kilka fotek. Aplikacja Komoot tak opracowała trasę, aby nie pominąć najważniejszych atrakcji Londynu.
Beton i asfalt podczas upału ciągle dawał znać o sobie i raz na jakiś czas robiłem sobie przerwy. Podczas jednej takiej musiałem kupić kabel USB, bo oczywiście zapomnialem go spakować. Powiedziałem sprzedawcy że jadę do Polski a on spytał na ile mi wystarczy bateria w rowerze! Wziął moją skawę na narzędzia jako baterię w rowerze elektrycznym. Po godzinie 18 temperatura spadła i do Chelmsford, gdzie miałem hotel dojechałem po godzinie 19. Koszt hotelu wyniósł 45 funtów, nie było problemów z zabraniem roweru do pokoju, gdzie się zregenerowałem na kolejny etap.



18 lipiec 2022 Chelmsford - Harwich 80 km

Ostatni dzień na angielskiej ziemi zaznaczył się małym kilometrażem, ok. 80 km, ale też 38-stopniowym upałem. Wyruszyłem rano ale już po kilku godzinach można było odczuć żar lejący się z nieba. Przy takim upale ważne jest odpowiednie nawodnienie, częste odpoczynki i suplementacja. Miałem specjalne kapsułki zawierające potas, sól czy magnez, które to składniki są wypłukiwane wraz z potem podczas dużego wysiłku.
Na trasie spotkałem jednego kolarza, który przygotowywał się do tygodniowego objazdu na terenie Anglii. Kilkuminutowa pogawędka była miła i zaproponował nawet herbatę u siebie w domu. Podziękowałem, bo chciałem jak najszybciej skończyć ten morderczy etap i na spokojnie poczekać na swój prom.





Harwich - Hook of Holland, 18/19 lipca, nocny prom Anglia - Holandia

Do Harwich dotarłem o 14, spędziłem kilka godzin w klimatyzowanej restauracji Wetherspoon, następnie zrobiłem małe zakupy w Lidlu i miałem zamiar udać się do terminala. Byłem pewny, że te kilka godzin przed odpłynięciem przeczekam sobie w komfortowych warunkach. Jednak tak nie było, bo cytując klasyka z Białegostoku "nie było tam niczego"! Promy kursują do Harwich tylko dwa razy dziennie, rano i wieczorem a o klimatyzowanej poczekalni można pomarzyć. Na szczęście obok terminala znalazłem mały park, gdzie w cieniu czekałem na swój statek. Jak doczytałem w internecie to w Harwich zbudowano statek Mayflower, na którym w 1620 roku przypłynęła piewsza grupa osadników do Ameryki Północnej.





Mój prom odpływał o 23 i miał dotrzeć do brzegów Holandii o 8 rano. Jego koszt wraz z noclegiem i rowerem wyniósł 127 funtów. Odprawiłem się jako jeden z pierwszych i czekałem kilka godzin na zaokrętowanie w specjalnej alejce. Za mną stał motocyklista ze Szwecji, z którym uciąłem krótką pogawędkę. Później pojawili się rowerzyści i nie byłem sam. Jeden z nich wybierał się w stronę Alp na dwutygodniowy objazd. W końcu na dwie godziny przed wypłynięciem zostaliśmy wpuszczeni jako pierwsi na ogromny pokład i zostawiliśmy tam swoje rowery. Udałem się do swojej kajuty, gdzie zregenerowałem się przed kolejnym dniem. Oczywiście nie mogłem sobie odmówić wycieczki po ogromnym promie. Wnętrze wygląda ekskluzywnie, są tam bary, restauracje, kasyna czy sklepy, ale najfajniejszą częścią są tarasy widokowe, gdzie nawet można pograć w koszykówkę. Pożegnałem się z angielskim lądem zimnym piwem i poszedłem spać.





19 lipca Hook of Holland - Utrecht 85 km

Rano o 6.45 ze snu wybił mnie dźwięk syreny i słowa kapitana mówiące, że zbliżamy się do lądu. Szybka kawa z rogalikiem na tarasie i pojawia się zarys wiatraków - witamy w Holandii. Jednak nie były to klasyczne zbożowe, tylko kumulujące energię wiatraki elektryczne. W każdym bądź razie dobijałem już do brzegów kontynentalnej Europy. Przed opuszczeniem statku miałem problem ze znalezieniem piętra, gdzie zaparkowałem rower, ale pracująca przy obsłudze ekipa Filipińczyków była bardzo pomocna i pomogła mi rozwiązać problem. Opuściłem prom jako jeden z ostatnich, razem z kierowcami tirów. Szybka odprawa przy punkcie granicznym i witamy w Holandii. Jako ciekawostkę dodam, że przy terminalu na holenderskiej stronie, w przeciwieństwie do angielskiej, była przestronna poczekalnia dla pasażerów.





Podczas pierwszego dnia w Holandii nie miałem w planach długiej jazdy. Powodem tego był ponownie skrajny upał. Celem było miasto Utrecht, oddalone o 85 kilometrów. Różne można usłyszeć opinie o Holandii, w tym, że jest to istny raj dla rowerzystów. I moge się z tym zgodzić w 100%! Od samego portu poruszałem się po ścieżce asfaltowej, w której był wyodrębniony prawy i lewy pas.
Do samego Utrechtu dojechałem tylko po takich ścieżkach, w wielu przypadkach mając pierwszeństwo przed autami. Trasa przez Holandię prowadzi często wzdłuż kanałów, malowniczo wkomponowanych w tamtejszy krajobraz. Do tego dochodzi także wszechobecna głęboka zieleń. W sąsiedztwie kanałów stoją domy a ich mieszkańcy chłodzą się w zimnej wodzie. Nie wiem czy był to dobry pomysł, bo ich blada karnacja przy 38 stopniowym upale nie chroni przed oparzeniami słonecznymi.





Podczas trasy zatrzymałem się w pięknym miasteczku Delft na poranną kawę. Jest ono malowniczo poprzecinane kanałami, z duża ilością kwiatów, wzdłuż których zaparkowanych były setki rowerów. Znane jest także z tradycji garncarskich i mieści się tutaj Politechnika. Nie obyło się też bez polskich akcentów, bo obok kafejki mieścił się polski market. Odwiedziłem sklep z butami i za 7 euro kupiłem sobię nowe klapki, bo jak pamiętamy stare straciłem w Reading podczas drugiego etapu.





Tego dnia musiałem dokonać korekty co do miejsca noclegowego. Pierwotnie miał to być hostel, ale prognoza zapowiadała upał nawet po godzinie 22 i nie chciałem nocy spędzić w saunie. Kolejny dzień bez regeneracji w zimnym pomieszczeniu mógłby zakończyć moją wyprawę już na etapie niderlandzkim. Zdecydowałem się na skasować hostel i zabukować klimatyzowany 4**** hotel. Kosztowało to mnie trochę (86 funtów), ale tamta decyzja była strzałem w 10-tkę. Chłodny pokój pozwolił mi na właściwy odpoczynek i zaplanowanie na następny dzień ponad 150-kilometrowej trasy aż do granicy niemiecko - holenderskiej.



20 lipiec Utrecht - Nordhorn 152 km

Po dobrej nocy w Utrechcie pełny sił wyruszyłem w stronę Niemiec. Nie zjadłem śniadania, gdyż zaczynało się zbyt późno dla mnie i miałem nadzieję, że uda mi się coś zjeść po drodze. Po dwóch godzinach jazdy pojawiła się stacja benzynowa, gdzie kupiłem kawę i kanapki. Uciąłem sobie pogawędkę z jednym z miejscowych, który mieszkał kiedyś w okolicach Londynu. Mijany Mcdonald był otwierany dopiero od godziny 11, co jest dość późną porą w porównaniu do Polski czy Anglii. Ogólnie nie spotkałem tam małych sklepików czy gęstej sieci stacji paliw, jedynie tylko w większych miastach można było spotkać market, np. Jumbo.







Jadąc w stronę wschodniej części kraju zmienił się krajobraz i zniknęły liczne wcześniej kanały. Udało mi się spotkać charakterystyczny punkt tego kraju - wiatrak, w którym lata temu mielono zboże. W Almelo miałem dłuższy postój, gdzie posiliłem się smaczną zupą pomidorową. Dzień był długi, trasa także i w końcu skończyła się Holandia. Ostatnie 20 kilometrów wytyczone było na nasypie wzdłuż kanału służącego przez lata do przewozu towarów. Ciężko było zauważyć granicę państw, którą w pierwszym momencie przegapiłem. Dopiero po nawrocie zauważyłem stary szlaban i słupki graniczne. Miejsce mojego noclegu mieściło się w budynku, w którym dawno temu była siedziba niemieckiej straży granicznej. Patrząc na google maps znajdowało się idealnie
na wysokości granicy między Holandią a Niemcami.







cdn...



Dodaj Komentarz